Narodowe Centrum Nauki

czwartek, 30 czerwca 2011

Tony, syn Miłosza

Donata Subbotko, GW:...Czesław Miłosz pisał o czasie francuskim jako o czasie rozpaczy. Były chwile, kiedy chciał popełnić samobójstwo. Czy pan jako chłopiec to odczuwał?...

Anthony Oscar Miłosz: ...Tak. Ale nigdy nie odczuwałem, że poważnie myśli o samobójstwie. Dalej w to nie wierzę.

On się czuł źle we Francji. Myślę, że z różnych powodów, ale między innymi dlatego, że Francja nie była komfortowym miejscem dla obcokrajowców. To był kraj monolityczny, zamknięty na inne kultury, a jego obywatele patrzyli na obcokrajowców jak na niezupełnie ludzi. To było przykre. Myślę, że ojciec trochę to przeżywał, ja na pewno.

Do tego jeszcze ta modnie marksizująca inteligencja francuska, która nie dopuszczała z ojcem żadnego dialogu, izolowała go za to, że zerwał z komunizmem. Ojciec - atakowany z lewa i prawa - mógł więc myśleć, że nie mamy na emigracji żadnych szans, a z publikowania w "Kulturze" trudno było wyżywić rodzinę...

DS:...Miał pan pretensje, że nie jesteście w Ameryce, jak wolała mama?

TM
:..Tak, chciałem wrócić do Stanów, między innymi dlatego, że mama chciała. Ale też z tego powodu, że w Ameryce nie patrzy się na ludzi krzywo z powodu pochodzenia. Tam podstawowe pytanie w rozmowie brzmi: Where are you from? Jest jednak stawiane z czystej ciekawości, bo tam każdy skądś przyjechał, pytanie tylko, w jakim pokoleniu, no, chyba że jest Indianinem. A teraz Europa też musi się z emigrantami jakoś pogodzić...

...

DS:...Dobrze się pan czuje w Polsce?

TM:...Czy ja się źle czuję w Polsce? Prawie wszędzie się czuję równie dobrze i źle.

Wie pani, ja się tak wychowałem, że czy jestem we Francji, czy w Polsce, czy w Ameryce, czyli w kulturach, które znam względnie dobrze, to czuję się wszędzie podobnie. U siebie i nie u siebie.


DS:...Czyli nigdzie nie jest pan u siebie?

TM:...Nigdzie na sto procent. Nigdy...
...
DS:...Pan pierwszy raz przyjechał do Polski w 1979 roku, sam. Pana ojciec był jeszcze wtedy w kraju persona non grata.

TM:...Tak, odwiedziłem Andrzeja Miłosza, brata ojca. To było tuż przed "Solidarnością", pamiętam, że rozeszła się wiadomość o lokomotywie, którą strajkujący przyspawali w jakimś mieście do torów Byłem tu z miesiąc, pojeździłem trochę po Polsce, ale większość czasu spędziłem w Warszawie. To dla mnie było dziwne przeżycie znaleźć się na ulicy, gdzie wszyscy mówią po polsku. Może pani sobie wyobrazić, że spędziło się życie w takiej sytuacji, gdzie język polski jest wyłącznie językiem prywatnym, jakby szyfrem, którym się mówi tylko w domu, a na zewnątrz zawsze się posługuje innym językiem, a tutaj raptem wszyscy wokół mówią po polsku. Szok...

DS:...Co pan zobaczył?

TM:...Warunki były dość żałosne. Te materialne, bo z drugiej strony miałem wrażenie, że ludzie dobrze się trzymali, mieli poczucie humoru, i tym się bronili. A z trzeciej strony byłem pod obserwacją. Zresztą już wcześniej, całe życie, dzieciństwo i młodość spędziłem pod obserwacją. Nas cały czas śledzili. To się czuło i słyszało.

Bywało tak, że przyjeżdżali do nas goście i toczyły się jakieś rozmowy, a potem ci, którzy wracali do Polski, byli z tych rozmów przepytywani. Zastanawialiśmy się, jakim cudem polskie władze dowiadywały się o tym, co się działo w naszym domu. Czy ktoś te rozmowy nagrywał? Czy ktoś się wygadał? Kto? Przecież to byli ludzie najbliżsi! To chyba - bardziej niż cokolwiek innego - przyczyniło się do tego, że mój brat Peter jest teraz psychicznie chory. Ten ciężar, nieufność wobec każdego. Więc będąc wtedy pierwszy raz w Polsce, cały czas miałem swój cień
...