Narodowe Centrum Nauki

piątek, 13 lutego 2015

Studenci zauważają, że 100 dyplomów na jednego profesora to żałosne udawanie opieki merytorycznej, a środowisko broni własnych interesów zasłaniając się autonomią

Mateusz Mrozek, przewodniczący Parlamentu Studentów Rzeczpospolitej Polskiej proponuje, by w ustawę o szkolnictwie wyższym wpisać maksymalną liczbę dyplomantów przypadających na jednego promotora, np. 20 studentów, co z pewnością ukróciłoby patologię.

Uczelnie jednak uważają, że profesor musi zarobić. Na udawaniu?

Według NIK uczelnie autonomicznie ustalają, jak wynagradzać pracowników za opiekę nad dyplomantami. Najczęściej dopisują im do pensum dodatkowe godziny dydaktyczne. W dobie niżu demograficznego to jeden ze sposobów na łatanie pensji wykładowców.

Prof. Marek Rocki, szef Polskiej Komisji Akredytacyjnej, która sprawdza jakość nauczania na uczelniach, nie ma wątpliwości, że są powody do obaw. Jeszcze gorzej jest na uczelniach niepublicznych. - Tam spada liczba studentów, więc maleje kadra. A prace trzeba przeczytać - mówi. Ale jest przeciwnikiem

Prof. Włodzisław Duch , wiceminister nauki, mówił w ub. tygodniu w Sejmie, że ustalanie limitów naruszyłoby autonomię uczelni:...Wprowadzenie takiego zapisu byłoby bardzo trudne i budziło powszechny sprzeciw środowiska. Pojawiłyby się spory, czemu w naszej dziedzinie jest pięć, a w waszej 20 osób...

 Żałośni utytułowani decydenci, patologiczne instytucje szkolnictwa wyższego i nauki nie zauważają ani spadku demograficznego ani drastycznego poziomu kształcenia, ani emigracji z Polski ludzi wykształconych. Byle kilka tysięcy więcej do wakacji!

Więcej: TUTAJ

Brak komentarzy: