Narodowe Centrum Nauki

czwartek, 18 września 2008

ROZMOWA Z PROF. ALEKSANDREM WOLSZCZANEM

A.Wolszczan: Jest prawdą, że na początku lat 70-tych, gdy zacząłem wyjeżdżać za granicę, zgodziłem się nieopatrznie na kontakty z SB i na podpisywanie się pseudonimem. Jeśli nie liczyć groteskowości tej sytuacji, nie widziałem w tym wtedy nic szczególnego. Deklarację wierności systemowi podpisywało się przecież przed każdym wyjazdem za granicę. To, że w mojej pracy naukowej miałem okazję do takich wyjazdów, jak przypuszczam, było powodem, dla którego stałem się jednym z tych, którzy znaleźli się na celowniku służb. Trzeba pamiętać, że “potykanie się” o SB bardzo często było losem osób, których życie w jakiś sposób odbiegało od ustalonych norm. “Dyskretna” obecność służb, to element krajobrazu tamtych lat, podobnie jak wystawanie w kolejkach i mnóstwo innych, obecnie egzotycznie brzmiących niewygód. Na przykład, wiadomo było powszechnie, że wyjeżdżający za granicę byli wzywani, aby porozmawiać o tym, co tam robili, ale nikt oczywiście o tym nie opowiadał na prawo i na lewo. W tamtym systemie, podwójne życie z wielu powodów funkcjonowało jako cywilizacyjna norma.

A dlaczego spotykałem się z panami z SB? Właśnie dlatego, że SB było elementem PRL-owskiego krajobrazu. Podobnie, rozmawiamy teraz, bo teczki stały się elementem krajobrazu III RP. Po części wynikało to też z ewolucji moich poglądów po kolejnych kryzysach społecznych i politycznych, patrząc wstecz na Poznań i Budapeszt 1956 i po Pradze 1968 (byłem wtedy w Czechosłowacji) , czy Grudniu 1970. Szczególnie odczułem to, co przydarzyło mi się tuż przed Marcem 1968 r. Pracowałem w uczelnianym radiowęźle i spotkały mnie spore nieprzyjemności z powodu krytycznej audycji, której treści już nie pamiętam. W efekcie, kiedy nadeszły wydarzenia Marcowe, zabroniono mi dostępu do mikrofonu. I tak, przez lata wyrobiłem w sobie bardzo mocne przekonanie, że nawet jeśli konfrontacja może przynieść pożądany skutek, to i tak negocjacje i kompromis są lepsze. Uzyskanie efektów może trwać dłużej, ale są one trwalsze i droga do nich pozostawia mniej niepotrzebnych ofiar.

Uznałem więc, że trzeba poradzić sobie z tą sytuacją poszukując kompromisu, który byłby dla mnie do zaakceptowania. Chodziło przede wszystkim o to, aby trzymać się elementarnych zasad przyzwoitości wszczepionych mi od dziecka. Mam tu na uwadze przyzwoitość rozumianą uniwersalnie, a nie tą, którą definiuje taki czy inny system polityczny. Tak więc, parę razy do roku, na ogół przy okazji moich wyjazdów za granicę, ale nie tylko, rozmawiałem z ludźmi z SB.

Podczas tych kontaktów, nikt mi nie groził, nie szantażował i do niczego nie zmuszał. Był grzeczny pan, była sympatyczna rozmowa na najrozmaitsze tematy, także pytania o konkretne osoby - tak to wyglądało. Rozmawiając z tymi ludźmi, starałem się formułować i przekazywać sygnały i sprawy, o których i tak było przecież powszechnie wiadomo. Kiedy pytano mnie o osoby, starałem się trzymać prostej zasady: mówić mało, dobrze, ogólnikowo, albo nie mówić nic. Po prostu starałem się zachowywać konsekwentnie i pragmatycznie, a pojęcia takie, jak "donoszenie", czy "donos" zwyczajnie nie istnieją w moim zbiorze recept na życie.

W kontaktach z SB w końcu przyszedł taki moment, w którym nakreślone przeze mnie granice zostały w sposób oczywisty przekroczone. Już w czasach Solidarności, mój miły rozmówca zapytał o kolegę, który był jej ogromnie aktywnym, wojującym działaczem. Odpowiedziałem, że na ten temat nie będę rozmawiał, ponieważ cokolwiek nie powiem, zaszkodzę koledze. I to był ostatni raz, kiedy zobaczyłem tego pana i wogóle kogokolwiek z SB. Potem przyszedł grudzień 1981 roku. Miałem jechać na dłuższy czas za granicę i sądziłem, że po tej rozmowie o wyjeździe mogę zapomnieć. Ku mojemu zdumieniu, jednak wyjechałem, nie wiedząc oczywiście, że wrócę dopiero 10 lat później.


---
Wiele w tej opowieści zwyczajnej nieprawdy:
1. NIE podpisywało się przecież przed każdym wyjazdem za granicę deklaracji wierności systemowi,

2. NIE każdy pracownik naukowy stawał się jednym z tych, którzy znaleźli się na celowniku służb,

3. „potykanie się” o SB NIE ZAWSZE było losem osób, których życie w jakiś sposób odbiegało od ustalonych norm

4. z pewnością „Dyskretna” obecność służb NIE STANOWIŁA krajobrazu tamtych lat

5. wiadomo było powszechnie, że NIE WSZYSCY wyjeżdżający za granicę byli wzywani, aby porozmawiać o tym, co tam robili

Brak elementarnego poczucia sumienia u prof. A. Wolszczana jest bulwersujący, a na jego tle jakże ludzko brzmi wypowiedź prof. J. Staniszkis:

Lista zmusiła mnie do powrotu do przeszłości, powrotu podwójnie trudnego przy mojej konstrukcji psychicznej, ułatwiającej - jak pokazywałam - zapominanie dawnej mnie. Po liście już na zawsze pozostał we mnie osad smutku i poczucie upokorzenia. Upokorzenia, którego - paradoksalnie - nie czułam w latach komunizmu - bo nie wiedziałam, że ktoś dostrzegł we mnie potencjał zdrady - a które czuję dopiero dziś. I jest to upokorzenie podwójne.
Muszę spojrzeć na siebie ich oczami i wczuć się w ich sposób myślenia, i zrozumieć, co uznali we mnie za ową rysę? A potem - dlaczego jej jednak nie drążyli (oprócz nacisków i moich odmów) - przy procedurze paszportowej? W moim "wiecznym teraz" ten epizod, zmuszający do spojrzenia na siebie cudzymi, nieżyczliwymi oczami, stał się bowiem jedynym ostrym obrazem przeszłości. Jest tylko ta wina za niedokonane (bo rysa, która owo niedokonane w oczach ubeków uprawdopodobniała, była jednak prawdziwa) i wysiłek wymyślania wciąż nowych "sznurków", żeby - po tym szoku konfrontacji z obrazem siebie w oczach ubecji - przeciągnąć się przez kolejne dni
. [wiecej...]

Czytam wypowiedzi dziennikarzy, naukowców, akademików, których klimat zawładnęła wybitność osoby prof. Wolszczana, jego grzechy stają się błahostkami w proporcji do jego osiągnięć, i gdzieś choć nie wypowiedziane, błąka się przyzwolenie: warto było!

I jakoś nikt nie stara się odeprzeć niezgodnych z prawdą argumentów prof. Wolszczana.

I jakoś nikt nie kwestionuje faktu, że choć aktualnie i od wielu lat prof. A. Wolszczan mieszka w USA, to jednocześnie jest pełnoetatowym pracownikiem Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu i nie wiadomo, czy rozstanie się z tą uczelnią [więcej...], a etatów naukowych dla młodych pracowników nauki brak!

Brak komentarzy: