Narodowe Centrum Nauki

poniedziałek, 23 listopada 2009

Trzeba stworzyć warunki dla uczciwej konkurencji między uczelniami

dr Andrzej Rozmus, kierownik Samodzielnego Zakładu Badań nad Szkolnictwem Wyższym Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie w artykule odniesienia przedstawia stereotypy oraz nieścisłości dyskursu o szkolnictwie wyższym charakterystycznych dla reprezentantów uczelni publicznych. Poniżej obszerne fragmenty tej wypowiedzi:

1. Uczelnia niepubliczna nie jest własnością prywatną, a jej założyciel prywatnym przedsiębiorcą. Uczelnie niepubliczne są organizacjami typu non profit nienastawionymi na zysk. Ewentualne zyski muszą przeznaczać na cele statutowe - rozwój infrastruktury, inwestycje badawcze etc.

Użycie w stosunku do założyciela uczelni niepublicznej określenia prywatny przedsiębiorca jest więc nadużyciem, tym bardziej iż w świetle obowiązujących przepisów założyciel nie jest właścicielem uczelni.

2. Konstytucja gwarantuje zarówno funkcjonowanie szkolnictwa niepublicznego, jak i udział władzy w jego finansowaniu. Prawo obywateli do nauki jest realizowane m.in. przez zapewnienie im możliwości wyboru kształcenia w uczelni publicznej lub niepublicznej.

Państwo wcale nie ma konstytucyjnego przymusu kształcenia na poziomie wyższym.

Tak więc to państwo "obchodzi" konstytucję, nie dofinansowując uczelni niepublicznych, a uczelnie niepubliczne upominają się jedynie o swoje prawa. A dodajmy do tego jeszcze fakt, iż uczelnie publiczne kształcą dwa razy drożej, a dotacja dla nich jest finansowana z podatków.
W WSIiZ kształci się więcej biednej młodzieży ze wsi i małych miasteczek, aniżeli kiedykolwiek studiowało w jakimkolwiek publicznym uniwersytecie czy jakiejkolwiek publicznej politechnice.

3. Prawdą, że uczelnie niepubliczne skorzystały i korzystają z kadry uczelni publicznych. Ale czyż obecnie nie jest również odwrotnie? Aktualnie WSIiZ, zatrudnia tylko jednego doktora z PRz na drugim etacie. Poza tym kilka osób przeniosło się z WSIiZ na politechnikę. Kadra WSIiZ, to: 78% profesorów, 92% doktorów i 100% asystentów.

Mitem jest twierdzenie, że wieloetatowość spowodowana została tylko przez uczelnie niepubliczne. Obecnie w uczelniach publicznych na drugim etacie pracuje 20,6 tys. nauczycieli akademickich (pewnie sporo w szkołach zawodowych), a w uczelniach niepublicznych znacznie poniżej 13 tys.

Konstytucja gwarantuje zarówno wolność zatrudnienia (podejmowania pracy), jak i wolność badań naukowych.

4. Przepisy o zamówieniach publicznych dotyczą wydatkowania środków publicznych, niezależnie od tego, jaki podmiot tego dokonuje. A zatem uczelnie niepubliczne, wydatkując środki publiczne, też te przepisy muszą stosować.

Prawo o szkolnictwie wyższym daje senatowi uczelni publicznej możliwość przeznaczenia dodatkowych środków na wynagrodzenia ponad limity ustawowe, jeśli pochodzą one z innego źródła niż dotacja budżetowa, i nie ogranicza ich wysokości.

Można dać więcej (i to bez ograniczeń), tylko trzeba najpierw samemu zarobić.

W uczelniach publicznych przychody pozadydaktyczne i niebędące dotacją (np. do badań własnych) stanowią zwykle jedynie kilka procent (w politechnikach nieco więcej).
W WSIiZ przychody z działalności badawczej, grantowej i usługowej stanowią blisko 40 %

Uczelnie publiczne na badania naukowe dostają rocznie w formie dotacji blisko 2,5 mld zł, a efekty są mizerne.

Polska w rankingu konkurencyjności World Economic Forum (Global Competitiveness Index) awansowała z 53. pozycji w 2008 roku na 46. w 2009, jednak w grupie wskaźników dotyczących innowacyjności w kategorii współpraca uniwersytetów z przemysłem w badaniach i rozwoju nasz kraj zajmuje pozycję 76.

5. W najbardziej innowacyjnych krajach świata (USA, daleki Wschód) najlepsze uczelnie to uczelnie prywatne i tam państwo płaci albo wszyscy studenci płacą. W Wielkiej Brytanii instytucje szkolnictwa wyższego w przeważającej mierze są instytucjami publicznymi, mimo tego faktu nauka na uniwersytecie jest płatna. W Finlandii wśród politechnik istnieje kilkanaście prywatnych, są one w części (zależnie od liczby studentów) finansowane przez państwo.

Nie jest więc tak naprawdę ważne, kto jest założycielem szkoły wyższej - czy państwo, czy np. stowarzyszenie - ważne jest, jak uczelnie są zarządzane i czy istniejące reguły zapewniają równe traktowanie poszczególnych sektorów. W Polsce takiej równości nie ma, mimo iż blisko 60 proc. studentów płaci za edukację (studenci uczelni niepublicznych + studenci niestacjonarni uczelni publicznych).

Tak na marginesie - rektorzy czołowych publicznych uczelni polskich (UJ, UW, SGH) są zwolennikami czesnego (współpłatności najczęściej połączonej z mocno rozbudowanym systemem kredytowym).

Postulując zmiany w finansowaniu, nie chodzi nam więc o komercjalizację studiów, lecz o zwiększenie udziału studentów stacjonarnych w kształceniu na poziomie wyższym w naszym kraju i równe zasady konkurencji na rynku usług edukacyjnych. Dziś bowiem jest tak, że część uczelni publicznych, wierząc w swoją długowieczność gwarantowaną przez państwo, może prowadzić nieracjonalną i niegospodarną politykę finansową (patrz przykład zadłużonego na ponad 60 mln UMCS w Lublinie czy na ponad 12 mln SGGW w Warszawie, czy wreszcie na ponad 10 mln SGH).